Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:50.15 km (w terenie 6.65 km; 13.26%)
Czas w ruchu:01:48
Średnia prędkość:27.86 km/h
Maksymalna prędkość:38.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:180 (94 %)
Suma kalorii:1008 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:25.08 km i 0h 54m
Więcej statystyk

Czasówka prv

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Zamieniwszy na urlopie swój pancernik na starsze i mniej ściganckie modele Wigry 3 na przemian ze stalowym Arkusem z koszem - w celach wycieczkowania po okolicy (Siemiatycze, Mielnik nad Bugiem, Janów Podlaski), kapek się rozleniwiłam. Średnia prędkość spadła mi pewnie w okolice 15 km/h, ale przyjemność pozostała niezmiennie ta sama (kwestię komfortu pomijam).

Z planów:
- testów porównawczych SPD,
- podrasowania nadwyrężonego osprzętu,
- kilku treningów technicznych,
- testu wydolności
- i czasówki na 5 km
udało mi się zrealizować:
- chyba w końcu ostateczny dobór pedałów (subtelny Author),
- instalację paru nowiuśkich komponentów (mężowska decyzja i później ręka: korba Truvativ, przerzutki Deore i SLX, klamkomanteki Deore),
- kilka podjazdów na działeczce,
- próbną jazdę po piachu
- i właśnie czasówkę na 7,65 km, którą właściwie można podciągnąć pod test wydolności.

Z planów nierowerowych - norma wyrobiona w 100%:
- Ålesund w 1000 puzzli złożone w całość,
- 13 słoików przetworów z pyszniastych papierówek + parę pudełek szczawiu na zimę + carbonara z wiejskiej śmietany,
- ogarnięcie przeterminowanych maili,
- wysypianie w ilościach wręcz ponadnormatywnych.

Z planów zawodowych -x-x

Na urlopowej końcówce zamiast spinać się wyjazdem do Ełku (który - jak wnioskuję - do szałowych Mazovii chyba nie należał), próbowałam nowe cacuszka. Co do sprzętu jestem tradycjonalistką, wprost konserwą - obawiałam się, że dostanę zupełnie inny rower, z którym się wzajemnie nie poczujemy. Błąd. Chyba już zaufałam wrażliwym w końcu pedałom, przyswoiłam dziewięć rzędów i kombinację dźwigni przerzutki (bez cyferek!) z dźwignią hamulca, spodobał mi się nowy kokpit, a dłuższe korby (17->17,5 cm) - nie odnotowałam, żeby dawały mi się we znaki.







Tuż przed ulewną burzą ruszyłam sprawdzić organizm na niedużej pętelce. Po szybkim, acz wyboistym szuterku (niedoregulowana przerzutka), leśnej dwuśladówce (hamowanie przed czerwonym Matizem) poprzecinanej błotem, znów szuterku, leśnej wznoszącej się dróżce (korzenie), krótkim asfalcie, znów lesie (mówią, że tu - na błotach - straszy diabeł), wsiowej asfaltówce pod górę, polnych piaskach - wjazd w asfalt znów przyblokowało mi auto. 7,65 km w 18 minut - bez szału, ale ten czas przejazdu - z tętnami 180 uderzeń średnim i 195 maksymalnym - pozwolił potwierdzić strefy prawidłowo wyznaczone na podstawie danych z maratonów.

A jeszcze dzień wcześniej na treningu wytrzymałościowym z trudnością wchodziłam w strefę i uznałam przeprowadzenie testu za mało możliwe.

Do wielkich zalet tutejszego mikroklimatu zaliczam - oprócz wysypiania i lepszego przyswajania napojów wyskokowych - chyba mniejsze zakwaszanie mięśni mimo codziennych jazd.

Wakacje na wsi

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Po drodze na urlop na działce zostałam wyrzucona z rowerem na wschodzie Polski, na obrzeżach Podlasia - w Mordach, za moimi rodzinnymi Siedlcami. Do celu miałam około 45 km. Bardzo szybko weszłam na prędkość około 30 km/h i puls powyżej 180 uderzeń (czy to te tłuste mamusine placki ziemniaczane sprzed godziny?). I takie wartości utrzymywałam.
Lubię te tereny - zielone, lekko pofałdowane, swojskie. [Tu robiłam kiedyś pierwsze sześćdziesiecioparokilometrówki - na twardym stalowym rowerze, czasami po grubszych imprezach, z konieczności - na studenckim finansowym debecie]. Po tegorocznych deszczach jest wyjątkowo uroczo - mimo sierpnia zieleń lasów nadal zostaje bujna i pełna.
Mijałam kolejne wzniesionka i wioski, gdzie życie płynie chyba (?) wolniej niż moje w ostatnich przedurlopowych dniach. I sama liczyłam na takie wyhamowanie czasu, przynajmniej na ten wakacyjny tydzień.
Puls spadł do 173-175 uderzeń dopiero po godzinie jazdy i jakichś trzydziestu kilometrach w nogach. Prędkość udawało mi się utrzymywać, a na ostatnim odcinku - nawet podnosić. Bidon, jak nigdy, opróżniłam do cna!
Finisz na trzy kilometry przed lekko zdezelowaną bramą działki - sielsko wstrzymał traktor z jednej strony i kombajn (wszak żniwa za pasem!) z drugiej.
Przez chwilę jeszcze ciutek dokręciłam i znalazłam się na pełnej wspomnień krzyżówce z figurką świętego Nepomucka (mającego chronić nas od Bugu) z początku ubiegłego wieku.
Piętnaście sekund i byłam - kąpiel w misce z podgrzaną wodą już czekała przed domkiem. Komary też :)
Teraz leniwie ładuję mięśnie ciepłymi od słońca i mokrymi od rosy papierówkami. Słodko :)