Wpisy archiwalne w kategorii

Sprzęt w akcji

Dystans całkowity:178.75 km (w terenie 68.65 km; 38.41%)
Czas w ruchu:08:17
Średnia prędkość:21.58 km/h
Maksymalna prędkość:37.50 km/h
Maks. tętno maksymalne:200 (104 %)
Maks. tętno średnie:192 (100 %)
Suma kalorii:4188 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:25.54 km i 1h 11m
Więcej statystyk

Mazovia Nowy Dwór Mazowiecki 2011

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(0)
Ciasno od samego początku; lepiej było nie odpuszczać swojej pozycji ani na chwilę.

I ktoś od razu wjechał mi w koło (obyło się bez upadku). Później omijałam kałuże, poparzyłam się pokrzywami i na koniec mój rowerzyna pojechał chyba po ambicji zawodnicze BSA, bo wepchała mi się na finiszu (jakby to kolejność wjazdu na metę decydowała o wynikach).

I wszystko stanęło na głowie. Mój - pierwszy w espedach i - najlepszy start w życiu. Owszem, cyrklowany na szczyt możliwości. Rating zbliżony do majaczącego założenia na przyszły rok. Puls 192/200 (sic!) - zmienić strategię treningową?, koniecznie przeprowadzić testy?, leserowałam poprzednie maratony?, przesiąść się na krótsze dystanse?

Na chwilę wskoczyłam na 3. pozycję w generalce K2 - z docelową perspektywą na 5. :) Zebrałam laury za jedynkę w klasyfikacji reklamy. (Ściślej teamowy kolega czynił honory odbioru). Oczywiście niesłuszną, bo tylko liczbą startów. I, o ironio, spadłam z sektora :)

Smutno - dla mnie to już koniec tego sezonu ściganckiego.

Czasówka prv

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Zamieniwszy na urlopie swój pancernik na starsze i mniej ściganckie modele Wigry 3 na przemian ze stalowym Arkusem z koszem - w celach wycieczkowania po okolicy (Siemiatycze, Mielnik nad Bugiem, Janów Podlaski), kapek się rozleniwiłam. Średnia prędkość spadła mi pewnie w okolice 15 km/h, ale przyjemność pozostała niezmiennie ta sama (kwestię komfortu pomijam).

Z planów:
- testów porównawczych SPD,
- podrasowania nadwyrężonego osprzętu,
- kilku treningów technicznych,
- testu wydolności
- i czasówki na 5 km
udało mi się zrealizować:
- chyba w końcu ostateczny dobór pedałów (subtelny Author),
- instalację paru nowiuśkich komponentów (mężowska decyzja i później ręka: korba Truvativ, przerzutki Deore i SLX, klamkomanteki Deore),
- kilka podjazdów na działeczce,
- próbną jazdę po piachu
- i właśnie czasówkę na 7,65 km, którą właściwie można podciągnąć pod test wydolności.

Z planów nierowerowych - norma wyrobiona w 100%:
- Ålesund w 1000 puzzli złożone w całość,
- 13 słoików przetworów z pyszniastych papierówek + parę pudełek szczawiu na zimę + carbonara z wiejskiej śmietany,
- ogarnięcie przeterminowanych maili,
- wysypianie w ilościach wręcz ponadnormatywnych.

Z planów zawodowych -x-x

Na urlopowej końcówce zamiast spinać się wyjazdem do Ełku (który - jak wnioskuję - do szałowych Mazovii chyba nie należał), próbowałam nowe cacuszka. Co do sprzętu jestem tradycjonalistką, wprost konserwą - obawiałam się, że dostanę zupełnie inny rower, z którym się wzajemnie nie poczujemy. Błąd. Chyba już zaufałam wrażliwym w końcu pedałom, przyswoiłam dziewięć rzędów i kombinację dźwigni przerzutki (bez cyferek!) z dźwignią hamulca, spodobał mi się nowy kokpit, a dłuższe korby (17->17,5 cm) - nie odnotowałam, żeby dawały mi się we znaki.







Tuż przed ulewną burzą ruszyłam sprawdzić organizm na niedużej pętelce. Po szybkim, acz wyboistym szuterku (niedoregulowana przerzutka), leśnej dwuśladówce (hamowanie przed czerwonym Matizem) poprzecinanej błotem, znów szuterku, leśnej wznoszącej się dróżce (korzenie), krótkim asfalcie, znów lesie (mówią, że tu - na błotach - straszy diabeł), wsiowej asfaltówce pod górę, polnych piaskach - wjazd w asfalt znów przyblokowało mi auto. 7,65 km w 18 minut - bez szału, ale ten czas przejazdu - z tętnami 180 uderzeń średnim i 195 maksymalnym - pozwolił potwierdzić strefy prawidłowo wyznaczone na podstawie danych z maratonów.

A jeszcze dzień wcześniej na treningu wytrzymałościowym z trudnością wchodziłam w strefę i uznałam przeprowadzenie testu za mało możliwe.

Do wielkich zalet tutejszego mikroklimatu zaliczam - oprócz wysypiania i lepszego przyswajania napojów wyskokowych - chyba mniejsze zakwaszanie mięśni mimo codziennych jazd.

Spadkom pod prąd

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(0)
I znów interwały.

Może zadziałał wczorajszy odpust na wychodzenie z domu zakończony filcowaniem biżuterii na oczach Gunn-Rity [kto na czyich?] - prędkość i puls szybko mi dziś rosły, przełamanie po minucie czy półtorej każdego skoku wyzwalało. W espedach też poczułam się wreszcie swobodniej.

Miło, gdy w tym tygodniu spada mi wszystko inne:
- urlop z planów,
- siła do jazdy (i wyjazdów na maratony),
- poczucie sensu,
- motywacja w pracy,
- waga (no przed startem?),
- fascynacje i zauroczenia,
- minimalna rezerwa (nigdy nie nazwę jej nadmiarem) czasu,
- deszcz na głowę z ogarnianiem pogody.

Ciężkawo, przyznaję. Ale miałam pierwszą okazję pojeździć w terenie spięta ze sprzętem (chyba fajnie - można bardziej pociągnąć rower ze / za / pod sobą). Nawet dwie pierwsze "sytuacje" miałam - serce w gardle, ale pupa w siodle!
Tylko z kolcami w butach nadal zostaję, bo nawet Airbike (jaki niemiły pan miły) nie ma klucza z pięcioma wypustkami...

Wracając, minęłam Olgę Bołądź (na rowerze, rzecz jasna) (lubię Celinę z "Czasu honoru"! i cały ten serial, jedyny, innych nie znam). Wiem, bo gapię się ludziom w oczy--
Rzadkość swojej w tym bezczelnej naiwności odkryłam jakoś w tym samym czasie, gdy mnie tknęło, że to, co tu, dzieje się, bo musi - a to, co najlepsze (bo to, co chcemy), wydarza się w głowie.

I z powrotem

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(8)
Leniwy, pochmurny i chłodny weekend na działce z antyreklamą rodzicielstwa zdystansował mnie do całej wkrętki z rowerem i ściganiem. Wróciłam do korekty książki i nadrobiłam zaległości sprzętowe :) – zmieniłam strefy w pulsometrze, omiotłam ramę z błota (jeszcze ze ścieżki nad Wisłą), nauczyłam się regulować linki (zagwozdka z tymi stronami) i mocować pedały - miejsce kranków zajęły wysłużone Shimano PD M520. Jak się okazało w drodze powrotnej - z powodzeniem :)

Tym razem trasę udało mi się skrócić o odcinek między domem i pracą i kilka pobłądzeń i pokonać naprawdę sprawnie. Mimo ciężaru dwóch poprzednich wieczorów ;) i wiatru – puls trzymał się wyjątkowo równo – w okolicach 160. Tak wjechałam w przedstartowy tydzień – z widokiem na Supraśl.


Ale z butami (Shimano M160) to się zrobiłam – ciężko o klucz do kolców.

Zanim niebo spadło na głowy

Środa, 20 lipca 2011 · Komentarze(0)
Pierwszy trening w espedach – interwały na moc. I chyba dopiero teraz je odkrywam, ale na pełnię tego okrycia jeszcze pewnie poczekam.
Wpi- i wypinanie nadal sprawia mi trudność, ale w pędzie czuję się, jakbym dostała nowy rower, a nie same pedały z butami. Zupełnie inna, świeża technika jazdy. Inny odbiór treningu (i obciążenia). Szczególnie na bardziej tereniastym odcinku trasy. Moja relacja z rowerem staje się wreszcie dwustronna.

Poprzedni wpis skomentował Bury – "SPD poprawią nawet bardziej niż ciutek dynamikę". Chyba nieskromnie nie potrafię się nie zgodzić.

Mea culpa – że nie wcześniej – o jeden poziom pewności, kilka umiejętności, które pewnie ponownie szykują mi się do roboty.

Oczywiście gdzieś z tyłu głowy pierwsza sytuacja awaryjna kończy się lądowaniem, byle dość bezpiecznym i przy niedużej prędkości.

Jestem monotematyczna, ale (nie)stety, od kilku dni nasz dom żyje jednym – jak w espedach. Udziela mi się :)

Dzień wcześniej dowiozły mnie cało na "Seks polski", by odprawić swój publiczny debiut (takie srebrnawe, wieczorowe w końcu), ale furory chyba nie zrobiły... (akceptacji nie zobaczyłam w oczach nawet Joanny Jabłczyńskiej w czerwonych koturnach). Cóż, Buffo to nie jest awangarda scen warszawskich... A sam spektakl – naprawdę dobry, choć z małym grzęzawiskiem przy końcu, a po Tomaszu Tyndyku w "Miss HIV" żaden aktor nie zrobi na mnie wrażenia w lateksowych szpilkach.

Zjazdy do piwnicy chwilowo zawieszone z przyczyn raczej wiadomych.

Tym razem koniec treningu to początek ulewy ze śródmieściem w centrum jednej z burz. Fuksem, a zgodnie z planem.

Koniec zadzierania nosa

Wtorek, 19 lipca 2011 · Komentarze(1)
Ojoj... Jako zbieracz wrażeń mam co przeżywać. W ramach śrubowania średniej przyjechałam do pracy w espedach. Uff...

Rzeczywiście przekonałam się o zaletach - podczas jazdy - ciągnięcie naprawdę do końca, zmniejszenie oporu na wyższych przełożeniach, lepsze przyspieszanie. To może mi ciutek poprawić dynamikę jazdy.

Ale całość chyba trzeba bardziej ze sobą zestroić, żeby podnieść komfort wpinania i wypinania. Na razie kliknięcia musiałam szukać przy nienaturalnym ułożeniu stopy, zdarzały się luzy i chyba stąd różne długości ruchów, lewy czubek potrafił zahaczyć o korbę...

Mam już ogarnięte, że buntować się nie ma sensu (w końcu polubiłam noski, względnie odnalazłam się w jeździe w grupie, przekonałam się do niektórych zjazdów i żeli). Ale poczułam się, jakbym miała wrócić do piaskownicy od nowa przerabiać szybkie starty, podnoszenie "się" [pupy] z siodła, refleks.

Aj, zimować na trenażerze trzeba było już w wydaniu "przyklejona stopą do roweru". Teraz to ja za stara jestem.

Wpinając i wypinając się kontrolnie przez całą drogę, zarejestrowałam spiętą babeczkę w szpilkach na podsuwce - siostrzana dusza w niedoli.

No nic, byle się nie wyglebać w drodze powrotnej - wieczorem przydałoby się zobaczyć jeszcze w Buffo "Seks polski".

Świder Trail Marathon

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(3)
Po wczorajszych wprawkach w espedy, w których znad deski do prasowania wybitnie wspierała mnie mama, świętokradczo założyłam na kranki platformy, rańszą porą odwiozłam mamcię na dworzec, a sama najpierw pociągiem do Falenicy i dalej rowerem do Świdra (10 km) pojechałam dopingować męża w biegu na 10 km w Świder Trail Marathon.

Nie, nie, nie. Miało być przyjemnie, ale nie czuję się w espedach. Zwłaszcza lewą stopą. Nie podoba mi się, ale brakuje mi ciągnięcia. Chcę, więc daję sobie czas na przekonanie.

Na dworcu zaczepka - z wizytówki - trenera sportu. Podobno obserwował mnie z tramwaju, pochwalił (miło!), sugerował poprawić pozycję kręgosłupa. Zadzwonić? Bo nie załapałam.

Lubię jechać w stronę Otwocka. Jako skowrończy typ - szczególnie rano. Spory ruch i troszkę wody. Świeżo i równo (średnia >26). Zielono.

Nieduża impreza biegowa na uboczu nie ma tego klimatu, co maratony MTB. Wystartowali, pobiegli, przybiegli. (Korzystając z międzyczasu, nadrobiłam potężne zaległości w rozciąganiu). Z wrażeń - oznakowanie trasy niespecjalne (różnice w dystansach). Wygląda na to, że Daniel ukończył wyścig jako drugi :) Na wyniki online jeszcze poczekamy (z organizacją podobnie jak z klimatem).

Przebieranka, kawałek spaceru i powrót do Śródmieścia. Znów przyjemnie, pod wiatr. Inaczej niż dotychczas - mam wielką ochotę na jazdę wytrzymałościową.
Na ścieżce nad Wisłą problemy z łańcuchem (ha, zemsta kranków?).
W nagrodę udany inicjacyjny zjazd w siodle do piwnicy.

A wieczorem przyszedł do mnie diabeł i z przytupem zerwał łańcuch (chwilę wcześniej pyskowałam łebkowi z któregoś niemieckiego das Auta, że - najoględniej - nie zjadę na ścieżkę)...

Tam, gdzie jechałam, nie mam ni skuwacza, ni spinki. Jutrzejszy trening na czterdzieści parę odpadł z kretesem.