Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:354.00 km (w terenie 107.00 km; 30.23%)
Czas w ruchu:16:06
Średnia prędkość:21.99 km/h
Maksymalna prędkość:44.50 km/h
Maks. tętno maksymalne:200 (104 %)
Maks. tętno średnie:192 (100 %)
Suma kalorii:4729 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:59.00 km i 2h 41m
Więcej statystyk

33. Maraton Warszawski (biegowy)

Niedziela, 25 września 2011 · Komentarze(0)
W roli rowerowej asysty (pomocy medycznej, serwisu i bufetu) - podziwiwszy liderów po początkowej pętli (8 km: Pl. na Rozdrożu, Al. Ujazdowskie, Bagatela, Marszałkowska, Piękna, Krucza, Al. Jerozolimskie, Pl. na Rozdrożu), ruszyłam z Agrykoli na wysokości Łazienek za grupą na czas 3:20.
Bez doświadczenia (pierwszy maraton biegowy) nie spodziewałam się takiego luzu i bezpośredniego dostępu do mojego zawodnika (i męża w jednej osobie); duże ułatwienie. [Spore znaczenie znów miała też bluza kolarska - z zaopatrzeniem energetycznym w kieszeniach].

Myśliwiecka, Czerniakowska, Gagarina - dobry klimat, zapas sił, pozytywna perspektywa, mimo pojawiającego się bólu kolana. Spokojne tempo 12-13 km/h Superbębniarze.

Sobieskiego, Beethovena, Witosa, Sobieskiego, Wilanowska, Arbuzowa z arbuzami na bufecie i niedługim odcinkiem "w terenie". Tu podobno nastąpił przełom (sił i wrażeń - z tendencją w dół).
Sama zaczęłam powątpiewać w swoją rację bytu tutaj - bufety z pomocą medyczną zwyczajowo rozmieszczone były co 5 km, a ja tylko plątałam się zawodnikom między nogami.

Nowoursynowska, Rosoła, jakieś grzybowe, Przekorna - dla mnie z cudownym chłodem lasu.

Przyczółkowa, Wilanowska - między 30. i 31. km alarm - potrzebny spray chłodzący i opaska na kolano. Kontakt bardziej zdawkowy, większe skupienie.

Sobieskiego - może dwuletni malec z banerkiem "GO, MAMA". Słodkie. I fajne reggae.
Około 39. km odpadła grupa na 3:20, Daniel został z chyba młodszym zawodnikiem (3. bieg w maratonie), Tomkiem. Tempo wzrosło ponad 13 km/h. Wstąpił we mnie podziw.

Witosa, Czerniakowska - temperatura chyba sporo się podniosła od rana, więc pojawili się pierwsi Filipidesi; mocne wrażenie.

Łazienkowska - szara skóra na buzi, zapadłe oczy i sylwetka konsystencji cienia Daniela wywołały u mnie łzy współczucia połączonego z wielkim szacunkiem. Trochę się bałam. Tomek zdecydował się na finisz. Daniel biegł już sam, a ja pędziłam z aparatem na metę (upewniwszy się, że wszystko w porządku - w domyśle - na tyle, na ile to możliwe).

Myśliwiecka - dla mnie to była walka z czasem o miejsce do robienia zdjęć. I ulga, że Daniel dobiegł - z genialnym czasem 3:18.

Później nie miał siły usiąść, stać, leżeć.

.

Ponieważ duch rywalizacji opuścił mnie chyba już przy narodzinach, naprawdę wzruszałam się spokojem, dystansem, wyciszeniem i swobodą biegaczy. Cudowna atmosfera wewnątrz, rozmowy, wymiana doświadczeń, bardzo równe tempo.

Dla mnie kiedyś też tak się to pewnie skończy (bieganiem maratonów), trochę więc tak pozytywnie zazdrościłam [wcale nie kuło], że Daniel ma już za sobą tę "cezurę dorosłości" / "bardziej dorosłą fazę dorosłości", pokonywanie w głowie tego wszystkiego, co się pokonuje podczas pierwszego maratonu, całe to przewartościowanie, przeżycie wewnątrz. 42,195 km, które zawdzięcza zupełnie sam sobie, swojemu ciału, z którym jest pełną harmonią skupioną na jednym celu, maksymalnie na niego nastawioną.

Jak zawsze, dla mnie znów jest guru.

Mazovia Nowy Dwór Mazowiecki 2011

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(0)
Ciasno od samego początku; lepiej było nie odpuszczać swojej pozycji ani na chwilę.

I ktoś od razu wjechał mi w koło (obyło się bez upadku). Później omijałam kałuże, poparzyłam się pokrzywami i na koniec mój rowerzyna pojechał chyba po ambicji zawodnicze BSA, bo wepchała mi się na finiszu (jakby to kolejność wjazdu na metę decydowała o wynikach).

I wszystko stanęło na głowie. Mój - pierwszy w espedach i - najlepszy start w życiu. Owszem, cyrklowany na szczyt możliwości. Rating zbliżony do majaczącego założenia na przyszły rok. Puls 192/200 (sic!) - zmienić strategię treningową?, koniecznie przeprowadzić testy?, leserowałam poprzednie maratony?, przesiąść się na krótsze dystanse?

Na chwilę wskoczyłam na 3. pozycję w generalce K2 - z docelową perspektywą na 5. :) Zebrałam laury za jedynkę w klasyfikacji reklamy. (Ściślej teamowy kolega czynił honory odbioru). Oczywiście niesłuszną, bo tylko liczbą startów. I, o ironio, spadłam z sektora :)

Smutno - dla mnie to już koniec tego sezonu ściganckiego.

Równo z Mińska

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(0)
Szybka nocna zamiana niedoszłego do skutku (a od dawna marzonego) wypadu w Taterki Zachodnie na równie słoneczny weekend u rodziców przyniosła jednak pozytywy.

Tydzień przed ostatnim w planie poważniejszym wyścigiem w sezonie - nawet na trasie Mińsk-Warszawa - jechało mi się wyjątkowo przyjemnie, równo i gładko. Przy właściwym pulsie.

Z rekordową średnią.

I znów mnóstwem pomysłów krawieckich.

.

Na Tatry mam jeszcze nadzieję - w październiku, gdy Wierchy się zaCzerwienią.

Przecieranie szlaków na południe

Czwartek, 1 września 2011 · Komentarze(0)
Ruszyliśmy z pracy do Wilanowa i dalej Powsinostradą na pętlę w Oborach - w ramach pierwszego wspólnego treningu, odkąd tylko mnie przypadło w udziale reprezentowanie nazwiska (wypracowanego zresztą przez męża-trenera) w kolarstwie.

Jechało mi się kapitalnie; wychodziłam na zmiany, trochę dlatego, że nie mogłam wskoczyć w strefę. Lubię taką przeplataną jazdę. I lubię cały werbalny aplauz, który zebrałam za swoją samotną, ciężką pracę w tym sezonie. I tę spokojną okolicę pod miastem.

Aż do wyścigowego wyzwania na tej niewielkiej górce w Słomczynie.
Wykończyła mnie i odcięła. Zaczęła się jazda na dojechanie. Szarpana - z chwilowym zrywaniem w przypływie woli.

Na kilku trylinkach zupełnie zostawałam...

Do poprawki.