Po wczorajszych wprawkach w espedy, w których znad deski do prasowania wybitnie wspierała mnie mama, świętokradczo założyłam na kranki platformy, rańszą porą odwiozłam mamcię na dworzec, a sama najpierw pociągiem do Falenicy i dalej rowerem do Świdra (10 km) pojechałam dopingować męża w biegu na 10 km w Świder Trail Marathon.
Nie, nie, nie. Miało być przyjemnie, ale nie czuję się w espedach. Zwłaszcza lewą stopą. Nie podoba mi się, ale brakuje mi ciągnięcia. Chcę, więc daję sobie czas na przekonanie.
Na dworcu zaczepka - z wizytówki - trenera sportu. Podobno obserwował mnie z tramwaju, pochwalił (miło!), sugerował poprawić pozycję kręgosłupa. Zadzwonić? Bo nie załapałam.
Lubię jechać w stronę Otwocka. Jako skowrończy typ - szczególnie rano. Spory ruch i troszkę wody. Świeżo i równo (średnia >26). Zielono.
Nieduża impreza biegowa na uboczu nie ma tego klimatu, co maratony MTB. Wystartowali, pobiegli, przybiegli. (Korzystając z międzyczasu, nadrobiłam potężne zaległości w rozciąganiu). Z wrażeń - oznakowanie trasy niespecjalne (różnice w dystansach). Wygląda na to, że Daniel ukończył wyścig jako drugi :) Na wyniki online jeszcze poczekamy (z organizacją podobnie jak z klimatem).
Przebieranka, kawałek spaceru i powrót do Śródmieścia. Znów przyjemnie, pod wiatr. Inaczej niż dotychczas - mam wielką ochotę na jazdę wytrzymałościową. Na ścieżce nad Wisłą problemy z łańcuchem (ha, zemsta kranków?). W nagrodę udany inicjacyjny zjazd w siodle do piwnicy.
A wieczorem przyszedł do mnie diabeł i z przytupem zerwał łańcuch (chwilę wcześniej pyskowałam łebkowi z któregoś niemieckiego das Auta, że - najoględniej - nie zjadę na ścieżkę)...
Tam, gdzie jechałam, nie mam ni skuwacza, ni spinki. Jutrzejszy trening na czterdzieści parę odpadł z kretesem.
Komentarze (3)
Już nie wyobrażam sobie jazdy bez spd'ów a początki były naprawdę trudne... Teraz widzę same zalety,łącznie z tym że są ładne i łatwe w odbłacaniu;)
Oby tylko po miesiącu, bo mam wrażenie, że zapowiada się więcej... Na razie czeka mnie poprawka na trasie - pewnie pojadę do Świdra po mężowskie trofeum. W espedach :)
Profil przypadkiem [nic nie dzieje się przypadkiem] zakładam w dniu, kiedy jako eksprzeciwniczka bloków dostaję pierwszutkie w życiu espedy - Shimano M160. Twarde, wąskie i mam w nich jeździć? Od ponad miesiąca czekają na nie kranki Brothers Egg Beater 1. Czas zaprząc duet do roboty. Przesiadką z nosków, które karierę skończyły właśnie spektakularnie w Szydłowcu, zaczynam nowy etap.
Po udanym debiucie roweru w Gorcach w maratonach miałam jeździć tylko wycieczki z końcówki stawki po zielonym lesie.
Bo lubię rower i lubię las. Rekreacyjnie, towarzysko (z tymi, co na diecie, albo na piwo za miasto) i teleportowo (dom-praca, praca-dom) spędziłam w siodle z połowę życia.
Nie lubię rywalizować :) żeby nie musieć się boleśnie przekonać na własnej skórze, że jest gorzej, niż się wydaje. Partyzancka inicjacja na Mazovii w Jabłonnie 2009 uczyniła mnie jednak mężczyzną - nie było źle. Początek kolejnego sezonu z teamu AirBike'a ścigałam się bez przygotowania i wędrowałam w górę.
Maraton w połowie lata mnie zamordował. Forma przepadła na wakacjach w opcji All. Dobyłam oręża w postaci treningów - limitowanych, z wewnętrznego przekonania, do dwóch w tygodniu i najchętniej specjalistycznych, żeby nie za długo. Skończyłam na ósmej pozycji K2 Mega.
Zimowałam na trenażerze i biegówkach (szał!).
Wiosną, zmieniwszy team na SklepRowerowy.pl, przełamałam monopol Mazovii - pojechałam Skandię w Gdańsku (w składzie Skandia Team) - z pierwszą maratonową wywrotką. I zamierzam jeszcze.
Przez tych parę lat pedałowania dowiedziałam się, że nie lubię zjazdów, wolę teren i wciąż czekam na dłuuugie podjazdy; nauczyłam się miewać głowę na karku - zakładać realne cele i konsekwentnie się ich trzymać; chyba nie zdarzyło mi się śmignąć przez magiczny próg setki. Z lenistwa nie rejestruję wszystkich jazd i przejażdżek, bo przez 8/12 roku na dystansach 0-80 km poruszam się przeważnie rowerem.
Tyle historii, sprawy bieżące - we wpisach.
Lubię też wiele innych przyjemności.