Sprzęt znowu gra (na noskach ;)), a ja - nie przejechawszy wczoraj planowanego dystansu, a zakładając na piątek jazdę w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego - chyba rzeczywiście zapomniałam, jak lubię treningi specjalistyczne.
Od rana miałam wielką ochotę, która opuściła mnie po wycieczce w zimniastym deszczu (bez błotników, okularów i kasku - leciało prosto na głowę) do sklepurowerowego. Poprawka ze strony rzeczy martwych i miałam tylko jedno przesłanie dla świata. (T)Opornie, ale się wytoczyłam. Jeszcze krótka pyskówka na krzyżówce (jak to dobrze, że wciąż są ludzie miękkiego serca, którym leży na nim moje bezpieczeństwo). I jest - zaraz za mostem na żwirowym odcinku ścieżki nad Wisłą - pierwszy interwał po przydługawej przerwie.
Kręci się. Ale jakby coraz dłużej-- Ciężko i przyjemnie. Puls powoli wskakuje ponad 180 uderzeń. Za chwilę szybko wycisza się poniżej 100. I zaraz znów siup w górę. Lubię.
Podłoże złapało trochę wilgoci, rzeka jest spokojna, temperatura idealna.
Cudnie.
Na koniec kilka wrzutów w locie pupy na siodełko i zjazd do piwnicy.
Komentarze (3)
lepiej nie zapominaj, bo nawet na ścieżkach może się przydać;)
coraz lepiej, mam dość dużą ruchomość, jedyne co mnie boli to sama rana i niedogodności związane z faktem posiadania płytki, która dwukrotnie powiększyła obojczyk. plany na razie ambitne: gwiazda mazurska na spokojnie (ale nad tym się jeszcze zastanawiam), później test w skarżysku i we wrześniu/październiku 3 skandie i istebna u golonki:)
:) Mówisz, praktyczny przykład przydatności kasku - nie no duża jestem i wiem, wiem; wyszłam po prostu z domu bez głowy. A jak się czujesz? Jak leczenie i plany startowe?
Profil przypadkiem [nic nie dzieje się przypadkiem] zakładam w dniu, kiedy jako eksprzeciwniczka bloków dostaję pierwszutkie w życiu espedy - Shimano M160. Twarde, wąskie i mam w nich jeździć? Od ponad miesiąca czekają na nie kranki Brothers Egg Beater 1. Czas zaprząc duet do roboty. Przesiadką z nosków, które karierę skończyły właśnie spektakularnie w Szydłowcu, zaczynam nowy etap.
Po udanym debiucie roweru w Gorcach w maratonach miałam jeździć tylko wycieczki z końcówki stawki po zielonym lesie.
Bo lubię rower i lubię las. Rekreacyjnie, towarzysko (z tymi, co na diecie, albo na piwo za miasto) i teleportowo (dom-praca, praca-dom) spędziłam w siodle z połowę życia.
Nie lubię rywalizować :) żeby nie musieć się boleśnie przekonać na własnej skórze, że jest gorzej, niż się wydaje. Partyzancka inicjacja na Mazovii w Jabłonnie 2009 uczyniła mnie jednak mężczyzną - nie było źle. Początek kolejnego sezonu z teamu AirBike'a ścigałam się bez przygotowania i wędrowałam w górę.
Maraton w połowie lata mnie zamordował. Forma przepadła na wakacjach w opcji All. Dobyłam oręża w postaci treningów - limitowanych, z wewnętrznego przekonania, do dwóch w tygodniu i najchętniej specjalistycznych, żeby nie za długo. Skończyłam na ósmej pozycji K2 Mega.
Zimowałam na trenażerze i biegówkach (szał!).
Wiosną, zmieniwszy team na SklepRowerowy.pl, przełamałam monopol Mazovii - pojechałam Skandię w Gdańsku (w składzie Skandia Team) - z pierwszą maratonową wywrotką. I zamierzam jeszcze.
Przez tych parę lat pedałowania dowiedziałam się, że nie lubię zjazdów, wolę teren i wciąż czekam na dłuuugie podjazdy; nauczyłam się miewać głowę na karku - zakładać realne cele i konsekwentnie się ich trzymać; chyba nie zdarzyło mi się śmignąć przez magiczny próg setki. Z lenistwa nie rejestruję wszystkich jazd i przejażdżek, bo przez 8/12 roku na dystansach 0-80 km poruszam się przeważnie rowerem.
Tyle historii, sprawy bieżące - we wpisach.
Lubię też wiele innych przyjemności.