Ojoj... Jako zbieracz wrażeń mam co przeżywać. W ramach śrubowania średniej przyjechałam do pracy w espedach. Uff...
Rzeczywiście przekonałam się o zaletach - podczas jazdy - ciągnięcie naprawdę do końca, zmniejszenie oporu na wyższych przełożeniach, lepsze przyspieszanie. To może mi ciutek poprawić dynamikę jazdy.
Ale całość chyba trzeba bardziej ze sobą zestroić, żeby podnieść komfort wpinania i wypinania. Na razie kliknięcia musiałam szukać przy nienaturalnym ułożeniu stopy, zdarzały się luzy i chyba stąd różne długości ruchów, lewy czubek potrafił zahaczyć o korbę...
Mam już ogarnięte, że buntować się nie ma sensu (w końcu polubiłam noski, względnie odnalazłam się w jeździe w grupie, przekonałam się do niektórych zjazdów i żeli). Ale poczułam się, jakbym miała wrócić do piaskownicy od nowa przerabiać szybkie starty, podnoszenie "się" [pupy] z siodła, refleks.
Aj, zimować na trenażerze trzeba było już w wydaniu "przyklejona stopą do roweru". Teraz to ja za stara jestem.
Wpinając i wypinając się kontrolnie przez całą drogę, zarejestrowałam spiętą babeczkę w szpilkach na podsuwce - siostrzana dusza w niedoli.
No nic, byle się nie wyglebać w drodze powrotnej - wieczorem przydałoby się zobaczyć jeszcze w Buffo "Seks polski".
Komentarze (1)
SPD poprawią nawet bardziej niz ciutek dynamikę :)
Profil przypadkiem [nic nie dzieje się przypadkiem] zakładam w dniu, kiedy jako eksprzeciwniczka bloków dostaję pierwszutkie w życiu espedy - Shimano M160. Twarde, wąskie i mam w nich jeździć? Od ponad miesiąca czekają na nie kranki Brothers Egg Beater 1. Czas zaprząc duet do roboty. Przesiadką z nosków, które karierę skończyły właśnie spektakularnie w Szydłowcu, zaczynam nowy etap.
Po udanym debiucie roweru w Gorcach w maratonach miałam jeździć tylko wycieczki z końcówki stawki po zielonym lesie.
Bo lubię rower i lubię las. Rekreacyjnie, towarzysko (z tymi, co na diecie, albo na piwo za miasto) i teleportowo (dom-praca, praca-dom) spędziłam w siodle z połowę życia.
Nie lubię rywalizować :) żeby nie musieć się boleśnie przekonać na własnej skórze, że jest gorzej, niż się wydaje. Partyzancka inicjacja na Mazovii w Jabłonnie 2009 uczyniła mnie jednak mężczyzną - nie było źle. Początek kolejnego sezonu z teamu AirBike'a ścigałam się bez przygotowania i wędrowałam w górę.
Maraton w połowie lata mnie zamordował. Forma przepadła na wakacjach w opcji All. Dobyłam oręża w postaci treningów - limitowanych, z wewnętrznego przekonania, do dwóch w tygodniu i najchętniej specjalistycznych, żeby nie za długo. Skończyłam na ósmej pozycji K2 Mega.
Zimowałam na trenażerze i biegówkach (szał!).
Wiosną, zmieniwszy team na SklepRowerowy.pl, przełamałam monopol Mazovii - pojechałam Skandię w Gdańsku (w składzie Skandia Team) - z pierwszą maratonową wywrotką. I zamierzam jeszcze.
Przez tych parę lat pedałowania dowiedziałam się, że nie lubię zjazdów, wolę teren i wciąż czekam na dłuuugie podjazdy; nauczyłam się miewać głowę na karku - zakładać realne cele i konsekwentnie się ich trzymać; chyba nie zdarzyło mi się śmignąć przez magiczny próg setki. Z lenistwa nie rejestruję wszystkich jazd i przejażdżek, bo przez 8/12 roku na dystansach 0-80 km poruszam się przeważnie rowerem.
Tyle historii, sprawy bieżące - we wpisach.
Lubię też wiele innych przyjemności.