Zanim niebo spadło na głowy

Środa, 20 lipca 2011 · Komentarze(0)
Pierwszy trening w espedach – interwały na moc. I chyba dopiero teraz je odkrywam, ale na pełnię tego okrycia jeszcze pewnie poczekam.
Wpi- i wypinanie nadal sprawia mi trudność, ale w pędzie czuję się, jakbym dostała nowy rower, a nie same pedały z butami. Zupełnie inna, świeża technika jazdy. Inny odbiór treningu (i obciążenia). Szczególnie na bardziej tereniastym odcinku trasy. Moja relacja z rowerem staje się wreszcie dwustronna.

Poprzedni wpis skomentował Bury – "SPD poprawią nawet bardziej niż ciutek dynamikę". Chyba nieskromnie nie potrafię się nie zgodzić.

Mea culpa – że nie wcześniej – o jeden poziom pewności, kilka umiejętności, które pewnie ponownie szykują mi się do roboty.

Oczywiście gdzieś z tyłu głowy pierwsza sytuacja awaryjna kończy się lądowaniem, byle dość bezpiecznym i przy niedużej prędkości.

Jestem monotematyczna, ale (nie)stety, od kilku dni nasz dom żyje jednym – jak w espedach. Udziela mi się :)

Dzień wcześniej dowiozły mnie cało na "Seks polski", by odprawić swój publiczny debiut (takie srebrnawe, wieczorowe w końcu), ale furory chyba nie zrobiły... (akceptacji nie zobaczyłam w oczach nawet Joanny Jabłczyńskiej w czerwonych koturnach). Cóż, Buffo to nie jest awangarda scen warszawskich... A sam spektakl – naprawdę dobry, choć z małym grzęzawiskiem przy końcu, a po Tomaszu Tyndyku w "Miss HIV" żaden aktor nie zrobi na mnie wrażenia w lateksowych szpilkach.

Zjazdy do piwnicy chwilowo zawieszone z przyczyn raczej wiadomych.

Tym razem koniec treningu to początek ulewy ze śródmieściem w centrum jednej z burz. Fuksem, a zgodnie z planem.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa degot

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]