Raining training
Chmury zawisły nisko na kolejny cały dzień (który od rana coraz ciekawiej pachnie mi Be Delicious DKNY), niezrażona, ale czujna przed 16.00 wyruszyłam z pracy prościuchno do znajomych na działkę nad Wisła w Kampinosie. Piwo i mięsiwo załapały się na osobny transport – samochodowy.
Mokotów, Solec, Centrum Olimpijskie. Tempo równe, puls – mniej, i tak miało zostać do zejścia z roweru. Zajawka mostu północnego – doniesienie, którego miało nie być („w mieście leje”).
Przed Parkiem Bielańskim dwa zwalone drzewa. Lubię :) Obdarzona niewybujałym zwrotem wzięłam je dołem. Jeszcze recydywa z łamania zakazu jazdy rowerem po gdańskiej i odbiłam do Łomianek.
Ponieważ zaczęło nierównomiernie to siąpić, to padać – chwila pod daszkiem. I jednak noga. Z dozą ostrożności.
Łomianki, Kiełpin, Dziekanów jeden, drugi, Łomna; na widok tablicy „Cząstków” samo się mi przyspieszyło, ale i wody jakby więcej. Usłyszałam ją spod opon. Podjeżdżając łuk pod któryś kolejny Cząstków, poznałam powód – zrobiło się wyżej i bardziej sucho.
Nie lubię, ale po kwietniowym treningu nad Wisłą przy niemożebnym wietrze, który poprzedził maraton, jak się miało okazać, w podobnych warunkach, wiem, że warto zaprawiać się w każdą (nie)pogodę.
[Ale właściwie po co? Za bardzo się ostatnio wkręciłam, za dużo googluję w temacie, tracę bezpieczna odległość. Niezdrowo].
Przy czym pierwszy raz od dłuższego czasu miałam suchy tyłek – przezornie zaopatrzywszy rower w oba błotniki.
W Czosnowie krótki fragment po asfaltowych plackach poutykanych na sobie i zjazd pod wiadukt na Dębinę, Augustówek i Kazunie – w liczbie przekraczającej pojemność mojej pamięci operacyjnej.
Zawsze podoba mi się ten zielony fragment i nie podoba mi się architektura polskich domków. Może dlatego po raz pierwszy rozjechałam się z mapą. Cybulice. Małe, to się zgadza. Ale Duże? I Wólka Folwarczna Sowia? Niebo zaczęło schodzić coraz niżej, w butach mokrawo, żywej duszy, ojć... nawrotka. A jednak trzeba było jechać na Leoncin.
Rzeczywiście, nielubiany odcinek dziurawego asfaltu w lesie. Z autem ciągnącym mi się nieprzyjemnie za plecami (prędkość na liczniku wyraźnie wzrosła).
Godzina trzydzieści pięć pod odjęciu dwudziestominutowej straty na manowcach. Czy poprawię ubiegłoroczny wynik? Nie dane mi się było przekonać, gdy na innym rozjeździe, gdzie tym razem miałam nie skręcać na Leoncin, skręciłam na Leoncin (suchym środkiem drogi).
Grochale Nowe, a Stare? Krążyłam. Potrzebowałam dostać się do równoległej drogi, żeby nie musieć wracać na rozjazd. Dałam radę.
Zakupy w znajomym sklepiku. I ostatnia prosta do celu. Prosta przyjęła kształt litery U, a cel się oddalił. Wisząc na telefonie, dobrnęłam.
Piwo, inne przyjemności i dłuuugi sen...