Wpisy archiwalne w kategorii

W pocie czoła (treningi)

Dystans całkowity:386.05 km (w terenie 33.15 km; 8.59%)
Czas w ruchu:16:10
Średnia prędkość:23.88 km/h
Maksymalna prędkość:41.50 km/h
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:180 (94 %)
Suma kalorii:6826 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:29.70 km i 1h 14m
Więcej statystyk

Ryba (wreszcie) w wodzie

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · Komentarze(3)
Sprzęt znowu gra (na noskach ;)), a ja - nie przejechawszy wczoraj planowanego dystansu, a zakładając na piątek jazdę w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego - chyba rzeczywiście zapomniałam, jak lubię treningi specjalistyczne.

Od rana miałam wielką ochotę, która opuściła mnie po wycieczce w zimniastym deszczu (bez błotników, okularów i kasku - leciało prosto na głowę) do sklepurowerowego. Poprawka ze strony rzeczy martwych i miałam tylko jedno przesłanie dla świata. (T)Opornie, ale się wytoczyłam. Jeszcze krótka pyskówka na krzyżówce (jak to dobrze, że wciąż są ludzie miękkiego serca, którym leży na nim moje bezpieczeństwo). I jest - zaraz za mostem na żwirowym odcinku ścieżki nad Wisłą - pierwszy interwał po przydługawej przerwie.

Kręci się. Ale jakby coraz dłużej-- Ciężko i przyjemnie. Puls powoli wskakuje ponad 180 uderzeń. Za chwilę szybko wycisza się poniżej 100. I zaraz znów siup w górę. Lubię.

Podłoże złapało trochę wilgoci, rzeka jest spokojna, temperatura idealna.

Cudnie.

Na koniec kilka wrzutów w locie pupy na siodełko i zjazd do piwnicy.

Świder Trail Marathon

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(3)
Po wczorajszych wprawkach w espedy, w których znad deski do prasowania wybitnie wspierała mnie mama, świętokradczo założyłam na kranki platformy, rańszą porą odwiozłam mamcię na dworzec, a sama najpierw pociągiem do Falenicy i dalej rowerem do Świdra (10 km) pojechałam dopingować męża w biegu na 10 km w Świder Trail Marathon.

Nie, nie, nie. Miało być przyjemnie, ale nie czuję się w espedach. Zwłaszcza lewą stopą. Nie podoba mi się, ale brakuje mi ciągnięcia. Chcę, więc daję sobie czas na przekonanie.

Na dworcu zaczepka - z wizytówki - trenera sportu. Podobno obserwował mnie z tramwaju, pochwalił (miło!), sugerował poprawić pozycję kręgosłupa. Zadzwonić? Bo nie załapałam.

Lubię jechać w stronę Otwocka. Jako skowrończy typ - szczególnie rano. Spory ruch i troszkę wody. Świeżo i równo (średnia >26). Zielono.

Nieduża impreza biegowa na uboczu nie ma tego klimatu, co maratony MTB. Wystartowali, pobiegli, przybiegli. (Korzystając z międzyczasu, nadrobiłam potężne zaległości w rozciąganiu). Z wrażeń - oznakowanie trasy niespecjalne (różnice w dystansach). Wygląda na to, że Daniel ukończył wyścig jako drugi :) Na wyniki online jeszcze poczekamy (z organizacją podobnie jak z klimatem).

Przebieranka, kawałek spaceru i powrót do Śródmieścia. Znów przyjemnie, pod wiatr. Inaczej niż dotychczas - mam wielką ochotę na jazdę wytrzymałościową.
Na ścieżce nad Wisłą problemy z łańcuchem (ha, zemsta kranków?).
W nagrodę udany inicjacyjny zjazd w siodle do piwnicy.

A wieczorem przyszedł do mnie diabeł i z przytupem zerwał łańcuch (chwilę wcześniej pyskowałam łebkowi z któregoś niemieckiego das Auta, że - najoględniej - nie zjadę na ścieżkę)...

Tam, gdzie jechałam, nie mam ni skuwacza, ni spinki. Jutrzejszy trening na czterdzieści parę odpadł z kretesem.

Air conditioning debt

Czwartek, 14 lipca 2011 · Komentarze(0)
Oj naprawdę nie znoszę jeździć z powietrzem przyklejonym do skóry, tym razem wyjątkowo, bo:
- po Szydłowcu zostawiłam ciało, jak jest (rower dla (nie?)równowagi wypieściłam),
- rano załapałam się na zlewę z nieba, która w południe dopadła mnie jako para,
- umysł od kilku dni mam mocno nie w formie (błotnik znalazł się w zupełnie niezarejestrowanym miejscu),
- na plecach targałam prawie pusty, ale trzydziestolitrowy plecak (no, z ultralekką ;) paczką z Tołpy - jakby mi nie dość błota).

Z trudnością wchodziłam na przyzwoity poziom pulsu (wysiłku), rower wypadał z toru, toczenie się stawiało opór, a podjazd na Agrykoli stał się bardziej niż zwykle kostropaty. Zupełne rozprzężenie. Zmęczyłam się, raczej samopoczuciem niż jazdą.
Plus taki, że świadomość zjechała mi w kierunku espedów - jak dodatkowo pociągnę, a nie tylko popchnę, będzie wygodniej.
Ale po powrocie opuściła mnie determinacja do montażu i prób.
Może jutro?